Wyruszam na wschód, załatwić sprawy, IC mnie wiezie wprost do Warszawy. W przedziale grzeją, za oknem noc, czuć zapach kawy i kwaśny pot. Podróż niedługa lecz bardzo marna, wypiłem kawę i już Centralna. W mym położeniu nic się nie zmienia, walizka ciężka jakby z kamienia. Na czole pot, w krzyżu strzyknięcie, jest wreszcie taxi, kurs na Okęcie. W taksówce trochę złapałem dech, ale nie skończył się tam mój pech. Poczułem zimną strużkę potu, widząc samolot Aerofłotu. Hasło na dzisiaj: Zlany potem lecę do Moskwy Aerofłotem. Najpierw kołuje, ach co za grzmot, nie tylko na mnie widzę już pot. Pasażerowie nawet ci z Azji, też są spoceni z takiej okazji. A gdy nam z lodu skrobali dach, to w skośnych oczach skośny był strach. Widzę różaniec w rękach Jakutki, mi może pomóc tylko łyk wódki. Gdy usłyszałem buczenia i trzaski, zacząłem szybko mówić zdrowaśki. Ruszamy. W górę. Co to za lot? W górę i w dół , na plecach pot. Chwila spokoju, normalny lot i zaraz dziura, i znowu pot. Żołądek w gardle, serce nie może, i znowu na dół, dopomóż Boże. Jestem spocony, zlany wręcz potem, myślę, że chciałbym już być z powrotem i może nawet z Aerofłotem, byle by jeszcze napisać coś potem. |