"Lot Aerofłotem"

Wyruszam na wschód, załatwić sprawy,
IC mnie wiezie wprost do Warszawy.
W przedziale grzeją, za oknem noc,
czuć zapach kawy i kwaśny pot.

Podróż niedługa lecz bardzo marna,
wypiłem kawę i już Centralna.
W mym położeniu nic się nie zmienia,
walizka ciężka jakby z kamienia.

Na czole pot, w krzyżu strzyknięcie,
jest wreszcie taxi, kurs na Okęcie.
W taksówce trochę złapałem dech,
ale nie skończył się tam mój pech.

Poczułem zimną strużkę potu,
widząc samolot Aerofłotu.
Hasło na dzisiaj: Zlany potem
lecę do Moskwy Aerofłotem.


Najpierw kołuje, ach co za grzmot,
nie tylko na mnie widzę już pot.
Pasażerowie nawet ci z Azji,
też są spoceni z takiej okazji.

A gdy nam z lodu skrobali dach,
to w skośnych oczach skośny był strach.
Widzę różaniec w rękach Jakutki,
mi może pomóc tylko łyk wódki.

Gdy usłyszałem buczenia i trzaski,
zacząłem szybko mówić zdrowaśki.
Ruszamy. W górę. Co to za lot?
W górę i w dół , na plecach pot.

Chwila spokoju, normalny lot
i zaraz dziura, i znowu pot.
Żołądek w gardle, serce nie może,
i znowu na dół, dopomóż Boże.

Jestem spocony, zlany wręcz potem,
myślę, że chciałbym już być z powrotem
i może nawet z Aerofłotem,
byle by jeszcze napisać coś potem.